Dariusz Rosati

Trzy wielkie kłamstwa PiS

Kluczem do sukcesu partii Kaczyńskiego było narzucenie wielu wyborcom fałszywego obrazu rzeczywistości. PiS narzucił nam narrację totalnej klęski, z której jedyne możliwe wyjście wiedzie przez zmianę władzy.

Jak to się stało, że PiS wygrał wybory, odsuwając od władzy koalicję PO-PSL, która rządząc przez osiem lat, uczyniła z Polski najszybciej rozwijający się kraj w Europie? I jak to się dzieje, że po sześciu miesiącach sprawowania władzy, w czasie których doszło do niemal totalnego zawłaszczenia państwa, paraliżu konstytucyjnego i otwartego konfliktu z Europą, PiS nadal cieszy się poparciem jednej trzeciej polskich wyborców? I to w sytuacji, gdy prezydent i premier pełnią funkcje dekoracyjne, a rządzi w istocie Jarosław Kaczyński? W normalnych warunkach do zmiany rządu w wyniku wyborów dochodzi najczęściej na skutek kryzysu i pogorszenia się sytuacji bytowej społeczeństwa, korupcji na masową skalę lub wyjątkowej nieudolności rządzących. Co stało się w Polsce?

Kluczem do sukcesu PiS było narzucenie wielu wyborcom fałszywego obrazu rzeczywistości. Partii Jarosława Kaczyńskiego udało się odwrócić kota ogonem, to znaczy przekonać znaczną część naszych rodaków, że kraj, w którym żyją, znajduje się w głębokim kryzysie i jest czymś w rodzaju bananowej republiki, w której skorumpowane i zdemoralizowane elity władzy rujnują gospodarkę i przekształcają ją w kolonię Zachodu kosztem zwykłych obywateli. Grając na silnych emocjach związanych ze strachem przed konkurencją i światem zewnętrznym, odwołując się do patriotycznej retoryki oraz cynicznie wykorzystując indywidualne kłopoty i rozczarowania poszczególnych ludzi, PiS narzucił nam narrację totalnej klęski, z której jedyne możliwe wyjście wiedzie przez zmianę władzy.

U podstaw tego fałszywego obrazu rzeczywistości legły trzy wielkie, propagandowe kłamstwa, których utrwalenie w świadomości społecznej pozwoliło PiS-owi wygrać wybory.

Kłamstwo nr 1 - Smoleńsk

Pierwsze z nich to kłamstwo smoleńskie. Uporczywe lansowanie tezy o zamachu w Smoleńsku (w różnych wersjach - od sztucznej mgły po wybuchy na pokładzie samolotu), służyło nie tylko podtrzymywaniu emocjonalnego wzmożenia w twardym elektoracie PiS i budowie legendy Lecha Kaczyńskiego jako wybitnego męża stanu, ale było przede wszystkim bezpardonowym atakiem na rząd PO-PSL i Donalda Tuska. Chodziło o przekonanie opinii społecznej, że polityczna i moralna odpowiedzialność za katastrofę tupolewa spada na rząd i premiera. W najostrzejszej wersji celem tego cynicznego ataku było polityczne i moralne zdyskredytowanie ówczesnej władzy poprzez oskarżenie jej - jak wiemy, całkowicie bezpodstawnie - o uczestnictwo, wspólnie z prezydentem Putinem, w morderczym spisku.

Okazuje się, że pięć lat uprawiania tej nienawistnej propagandy i wygadywania rozmaitych niedorzeczności przez Antoniego Macierewicza i jego "ekspertów" wystarczyło, aby PiS wychował liczny zakon wyznawców "religii smoleńskiej", którzy wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi uwierzyli w teorię zamachu. Sondaże pokazują, że jej zwolennikami jest jedna trzecia dorosłych Polaków. Wydumane teorie spiskowe powtarzane każdego dnia zamieniają się stopniowo w jedyną prawdę.

Kłamstwo smoleńskie przygotowało grunt pod następne. Elity "gorszego sortu", zaprzedane obcym, które były gotowe podnieść rękę na własnego prezydenta, musiały szkodzić Ojczyźnie także na inne sposoby.

Kłamstwo nr 2 - Polska w ruinie

Dlatego kolejnym wielkim kłamstwem jest hasło "Polska w ruinie". W tym przypadku chodziło o zanegowanie sukcesu gospodarczego Polski, która w czasie rządów PO-PSL nie tylko przeszła suchą nogą przez największy kryzys gospodarczy, jaki uderzył w Europę w okresie ostatnich 70 lat, ale i zanotowała najszybszy wzrost gospodarczy na naszym kontynencie.

Ewidentnym osiągnięciom, takim jak wynegocjowanie i zainwestowanie w rozwój ogromnych pieniędzy europejskich, cywilizacyjny skok w infrastrukturze czy wzrost realnych wynagrodzeń i emerytur o ponad 60 proc., PiS przeciwstawiło swoistą "propagandę klęski". Wmawiano ludziom, że przecież mogło być o wiele lepiej i że Polacy mogliby zarabiać tak jak Niemcy, gdyby ekipa PO-PSL nie kradła, nie wyprzedawała za bezcen majątku narodowego, nie wisiała u klamki rządu w Berlinie i nie dawała się poklepywać po plecach w Brukseli. Oczywiście, żadne fakty ani dane statystyczne nie dawały podstaw do takich bzdurnych opinii. Przecież dziś zupełnie co innego słyszymy z ust polityków PiS reagujących z oburzeniem na ostrzeżenia agencji ratingowych. Jeśli więc teraz mówią, że polska gospodarka ma się znakomicie, to musieli z premedytacją kłamać wtedy, gdy mówili o "Polsce w ruinie".

Ale przecież nie o fakty chodziło, ale o wzbudzenie emocji. Katastroficzna demagogia sprzedawała się świetnie wśród wielu ludzi niezadowolonych z tempa poprawy własnej sytuacji materialnej. Ci zapewne uwierzyli, że może być więcej i szybciej. Uwierzyli tym łatwiej, gdy do tej oszukańczej narracji dołączono propagandowo eksploatowane nagrania z prywatnych rozmów polityków PO - pod chwytliwym hasłem afery taśmowej - gdzie na podstawie kilku niefortunnych wypowiedzi uczyniono z nich arogantów i przestępców. Przesłanie tej nienawistnej kampanii było jasne: trzeba skończyć z rządem "złodziei i zdrajców" i odsunąć ich od "koryta". Krótko mówiąc, głosować na PiS.

Kłamstwo nr 3 - Obietnice wyborcze

Podczas prezydenckiej i parlamentarnej kampanii wyborczej politycy PiS prześcigali się w populistycznych obietnicach, przekraczając wszelkie granice odpowiedzialności za własne słowa. Obiecywano dziesiątki miliardów nowych wydatków na cele społeczne, obiecywano niższy wiek emerytalny i wyższe emerytury, wyższe płace i niższe podatki, obiecywano zwrot kosztów kredytów frankowych, ratowanie kopalń i odbudowę stoczni, obiecywano nawet utworzenie nowych województw. Obiecywano wszystko i wszystkim, bez jakiegokolwiek uwzględnienia możliwości budżetowych państwa.

Tylko trzy sztandarowe programy socjalne zapowiedziane w kampanii wyborczej (program 500+, podniesienie kwoty wolnej do 8 tys. zł i bezpłatne leki dla seniorów 75+) musiałyby kosztować budżet - przy pełnej realizacji - ok. 50 mld zł rocznie, i to w sytuacji, kiedy zaplanowany deficyt budżetu państwa na 2016 rok (bez dochodów jednorazowych) wynosi 54 mld zł i jest najwyższy w historii.

Do tego miały dojść koszty obniżenia podatku VAT, obniżenia CIT dla MŚP, cofnięcia sześciolatków do przedszkoli czy nakłady na gabinety lekarskie w szkołach. Uwzględniając dodatkowo skutki proponowanego obniżenia wieku emerytalnego, łączny koszt tych wyborczych pomysłów PiS przekracza 100 mld zł rocznie.

Te wszystkie nierealistyczne obietnice już zweryfikowało życie. Po sześciu miesiącach sprawowania władzy rząd Beaty Szydło realizuje tylko jeden z obiecanych programów (500+), a i to w okrojonym wymiarze. Eksperci ostrzegają, że skutkiem tego programu - który jeden z niezależnych ekonomistów nazwał największą łapówką polityczną w dziejach wolnej Polski - będzie wzrost zadłużenia, spadek aktywności zawodowej kobiet, a w dalszej perspektywie wzrost podatków i spowolnienie wzrostu gospodarczego. Z części pozostałych obietnic rząd po cichu się wycofuje, bo nie ma pieniędzy. Inne próbuje realizować, zwiększając zadłużenie państwa. Kłamstwo wyborcze zaczyna wychodzić na jaw. Ale władza nie ma zamiaru się tłumaczyć. Najważniejsze, że - jak mawiał czołowy propagandzista PiS - "ciemny lud to kupił" i zagłosował w wyborach na partię Jarosława Kaczyńskiego.

Źródłem sukcesu wyborczego PiS była więc wielka, oszukańcza manipulacja. Pociechą niech będzie to, że kłamstwo ma krótkie nogi, a rządy ufundowane na kłamstwie muszą upaść. Ale za skutki nieodpowiedzialnej polityki PiS zapłacimy wszyscy, a najbardziej młode pokolenie Polaków, którzy dziś cieszą się perspektywą 500 zł na dziecko.