Dariusz Rosati

Jak spółka MORAWIECKI-GLAPIŃSKI doprowadziła do wysokiej inflacji w Polsce

W czwartym kwartale 2021 roku inflacja w Polsce osiągnęła poziom 7% - najwięcej od ponad dwudziestu lat. W ciągu ostatniego roku złoty stracił 7% swojej realnej siły nabywczej - to tak jakby każdy z nas musiał zapłacić dodatkowy podatek w tej wysokości. Wszyscy staliśmy się w ciągu roku biedniejsi o 7%, przy czym drożyzna najbardziej daje się we znaki najuboższym.

Ten niechciany prezent na koniec roku zafundowali nam dwaj jegomoście – premier rządu Mateusz Morawiecki i prezes banku centralnego Adam Glapiński. Pierwszy odpowiada za cały szereg mniej lub bardziej nieprzemyślanych decyzji rządu, które wygenerowały w ostatnich latach potężny potencjał inflacyjny w gospodarce, a zarazem podważyły wiarygodność Polski za granicą. Drugi zaś odpowiada za bezczynność Narodowego Banku Polskiego w obliczu narastających napięć inflacyjnych, i w konsekwencji za utratę dobrej reputacji, jaką cieszył się nasz bank centralny.

Lista grzechów premiera i rządu jest długa. Po pierwsze, nie dajmy sobie wmówić, że szybki wzrost cen energii i paliw to skutek wzrostu światowych cen ropy i gazu. Owszem, ropa podrożała ostatnio do 80 USD, ale w latach 2011-2014 kosztowała dobrze ponad 100 USD – a mimo to ceny paliw w Polsce nie przekraczały 6 zł/l. Główne przyczyny leżą gdzie indziej. Dziś ceny paliw obciąża wyższa akcyza, dodatkowa opłata emisyjna i wysokie koszty Orlenu, który finansuje polityczne projekty PiS. A jeśli chodzi o wzrost cen energii, to jest on spowodowany przede wszystkim zaniechaniem przez rząd PiS transformacji energetycznej, a zwłaszcza zablokowaniem rozwoju energetyki wiatrowej, i utrzymaniem węgla jako głównego źródła energii w Polsce. Energetyka węglowa jest obciążona rosnącymi kosztami pozwoleń na emisje CO2, i koszty te przerzucane są na odbiorców energii elektrycznej. Co więcej, zarabia na tym budżet, który zamiast przeznaczać dochód ze sprzedaży tych pozwoleń (w tym roku 24 mld zł!) na rozwój odnawialnych źródeł energii, wydaje te pieniądze na megalomańskie projekty w rodzaju przekopu Mierzei Wiślanej, CPK czy elektrowni Ostrołęka, oraz – oczywiście - na prezenty wyborcze dla wybranych grup społecznych.

Po drugie, rząd dopuścił do szybkiego wzrostu wynagrodzeń. Hojne i pozbawione ekonomicznego uzasadnienia podwyżki płacy minimalnej – w sumie o ponad 50% w okresie ostatnich pięciu lat – wywołały presję na wzrost wszystkich płac. W tym samym kierunku oddziaływał też brak rąk do pracy w gospodarce, będący skutkiem cofnięcia reformy emerytalnej i zaniedbań w podnoszeniu aktywności zawodowej ludności. W efekcie płace rosły ostatnio w tempie 8-10% rocznie, co przełożyło się na silny wzrost kosztów produkcji i cen, ponieważ w tym samym czasie wydajność pracy w polskiej gospodarce rosła znacznie wolniej (w tempie ok 3%).

Po trzecie, rządowa polityka kupowania poparcia społecznego przy pomocy masowego rozdawania pieniędzy w ramach takich programów jak 500+, 300+, czy 13. i 14. emerytura, zwiększa ilość „gorącego” pieniądza na rynku o 70-80 mld zł rocznie. Ponieważ środki te finansowane są z deficytu budżetowego, a równolegle nie towarzyszy temu wzrost inwestycji produkcyjnych, ich nieuchronnym skutkiem musi być inflacja.

Po czwarte, w latach 2020-2021 do gospodarki trafiło – za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju - ponad 250 mld zł dodatkowych środków, przeznaczonych na wsparcie przedsiębiorstw w związku z kryzysem pandemicznym. Pomoc ta została sfinansowana pożyczkami oraz dodrukiem pieniędzy przez NBP. Wstępna ocena skuteczności tego programu wskazuje, że tylko część tych środków spełniła swoje zadanie; reszta przełożyła się na wzrost inflacji.

I po piąte, rząd PiS uwikłał Polskę w serię konfliktów z Unią Europejską w związku z naruszeniami praworządności, do jakich doszło na skutek tzw. „reform” w polskim wymiarze sprawiedliwości. Naruszenia te grożą nie tylko potężnymi karami finansowymi, ale mogą doprowadzić do ograniczenia bądź zablokowania wypłat środków europejskich dla Polski. To z kolei może przełożyć się na obniżenie ratingów inwestycyjnych naszego kraju. Pogorszy to perspektywy wzrostu, zwiększy deficyt w bilansie płatniczym i doprowadzi do wstrzymania wielu inwestycji. Sytuację dodatkowo komplikują antyeuropejskie pohukiwania, w tym groźby Polexitu, które słyszymy z obozu Zjednoczonej Prawicy. Wszystko to nie sprzyja szybkiemu wzrostowi gospodarczemu i generuje inflacyjne napięcia.

Premierowi w dziele dewastowania wartości polskiej waluty dzielnie sekundował prezes A. Glapiński. Zgodnie z Art. 227 Konstytucji, NBP ma odpowiadać za wartość polskiego pieniądza, a zgodnie z Art. 3 Ustawy o NBP, celem polityki banku centralnego powinno być utrzymanie stabilności cen. NBP zawiódł spektakularnie na obu tych frontach. W latach 2018-2021 polski złoty osłabił się o 10% wobec euro i o 15% wobec dolara. Ten spadek wartości złotego przełożył się na 2-3 punkty procentowe dodatkowej inflacji. Z kolei stabilność cen w ogóle zniknęła z radarów NBP. W ciągu ostatnich 30 miesięcy inflacja tylko dwa razy była poniżej celu inflacyjnego (2,5%), a w bieżącym roku mamy do czynienia z inflacją na poziomie średnio 4,5% - z tendencją rosnącą.

Rada Polityki Pieniężnej źle oceniła sytuację. Zlekceważyła narastające napięcia inflacyjne, zasłaniając się przyczynami zewnętrznymi, niezależnymi od banku centralnego. Wydawała komunikaty, które niczego nie wyjaśniały i coraz bardziej rozmijały się z ocenami rynków. Tymczasem już od wielu miesięcy głównymi czynnikami inflacji były wzrost płac, nieodpowiedzialna polityka rządu i utrwalające się oczekiwania inflacyjne. Premier uspokajał rodaków, że ponieważ płace rosną szybciej niż ceny, to wszystko jest pod kontrolą. To oczywista bzdura. Na tym przecież polega spirala płac i cen – najbardziej niebezpieczny i niszczący mechanizm napędzania inflacji. Jakby tego było mało, benzyny do ognia dolewał też NBP, skupując w 2020 roku waluty w celu osłabienia złotego. Powód? Czysto polityczny – księgowe manipulacje mające na celu zwiększenie wpłaty z zysku do budżetu państwa. Chcąc „zrobić dobrze” premierowi i dosypać kasy do budżetu, NBP naruszył w ten sposób konstytucyjny obowiązek dbania o wartość złotego.

Wszystko to – niestety – można było łatwo przewidzieć. Od kilku lat polityka gospodarcza rządu jest głównie nakierowana na utrzymanie poparcia wyborczego dla PiS, zamiast na inwestycje, edukację, ochronę zdrowia, stabilne prawo i tworzenie warunków zrównoważonego rozwoju kraju. Od wielu miesięcy ekonomiści ostrzegali, że inflacyjna fala przybiera, że rosną oczekiwania inflacyjne, że rozkręca się spirala płac i cen, i że NBP powinien wcześniej reagować, podnosząc stopy procentowe. Uprzedzali, że im później „obudzi się” RPP, tym wyższe będą musiały być podwyżki stóp, i tym większe koszty poskromienia inflacji. Niestety, dopiero miesiąc temu - gdy PiS zorientował się, że rosnąca inflacja uderza w jego własny elektorat - tandem Morawiecki-Glapiński zabrał się wreszcie do roboty. Ale jest już za późno. Wszystko wskazuje na to, że z wysoką inflacją będziemy żyli co najmniej do końca 2022 roku.

Autor: prof. Dariusz Rosati